W Sudanie Południowym powstały „obozy gwałtu”. Żołnierze oraz pomagające im milicje porywają kobiety, by wykorzystywać je jako seksualne niewolnice. 30-letnia Nyabena, matka pięciorga dzieci, została pojmana w swej wiosce nieopodal Bentiu, stolicy roponośnego stanu Unity na północy kraju. Od ponad półtora roku trwa tam brutalna wojna domowa między poplecznikami prezydenta Salvy Kiira i byłego wiceprezydenta Rieka Machara. Zbrojni watażkowie przyszli do wioski w kwietniu. Mężczyzn i chłopców zastrzelili. Domy zrabowali i zrównali z ziemią. Blisko 40 kobietom i dziewczynkom kazano maszerować do Kotongu, twierdzy majora-generała Matthewa Puljanga, dowódcy plemiennej bojówki Bul-Nuer walczącej u boku sił rządowych przeciw innym Nuerom.
Nyabena płakała, gdy rozdzielano ją z dziećmi. W obozie za dnia kazano jej pracować – musiała przenosić zrabowaną żywność i inne dobra, czerpać wodę, pleć grządki. Była pilnie strzeżona. W nocy przywiązywano ją do słupa. Każdy z mężczyzn mógł ją odwiązać i zgwałcić. Jednej nocy przychodziło nawet czterech.
Kobiety, które się opierały lub nie chciały pracować, znikały bez śladu. Taki los spotkał dziesięć towarzyszek Nyabeny.
Reporterzy AFP wysłuchali w bazie ONZ w Bentiu dziesiątek takich opowieści. Niektórym kobietom udało się zbiec; inne wypuścili sami oprawcy, gdy uznali, że są zbyt poranione i wychudzone.
„Porwania kobiet i dziewczynek, by czynić z nich seksualne niewolnice – niektóre są trzymane w niewoli bezterminowo wraz z setkami innych w ukrytych obozach gwałtu – to niepokojący nowy aspekt konfliktu w Sudanie Południowym, który trwa już 21 miesięcy. Zbrodnie wojenne i naruszenia praw człowieka są tam już dobrze udokumentowane” – czytamy w raporcie AFP.
O porwaniach w tym kraju mówi się mniej niż w przypadku Nigerii, gdzie uwagę świata przykuły dziewczynki uprowadzone z internatu w Chibok przez dżihadystów Boko Haram w kwietniu 2014 r. Tymczasem cytowany przez AFP wojskowy ocenia, że podczas trwającej od kwietnia do lipca ofensywy sił rządowych w Unity porwano „tysiące kobiet”.
O bestialstwach, jakich dopuszczali się podczas tej akcji żołnierze, donosili już w zeszłym miesiącu eksperci ONZ. „Taka intensywność i brutalność przemocy wobec cywili była dotąd niespotykana. W niezwykle gwałtownym konflikcie osoby cywilne są celem dla każdej ze stron” – głosił dokument ekspertów dla Rady Bezpieczeństwa ONZ. Wspominał o stosowanej przez rządową armię taktyce spalonej ziemi – doszczętnym niszczeniu wiosek, tropieniu ludzi, którzy skryli się na bagnach, gwałtach na kobietach i dzieciach, paleniu mieszkańców żywcem w ich domach. Wcześniej obrońcy praw człowieka alarmowali także o okrucieństwach rebeliantów.
Al-Dżazira zapytała niedawno rzecznika rządu w Dżubie o oskarżenia pod adresem żołnierzy. Odparł, że „dochodzenia są w toku”, ale przestrzegł, by nie wierzyć w „kampanię oszczerstw” mówiących o masowych gwałtach.
W sierpniu pod naciskiem międzynarodowej społeczności walczące strony podpisały porozumienie pokojowe przewidujące m.in. przerwanie walk. Jednak rozejm jest łamany. Na niesnaski polityczne, które stanowiły bezpośrednią przyczynę konfliktu, nakładają się podziały etniczne: większość Nuerów popiera Machara, większość Dinków – Kiira. Walki wypędziły z domów ok. 2,3 mln spośród ponad 11 mln mieszkańców Sudanu Południowego. Zabitych przestano liczyć, jest ich co najmniej kilkadziesiąt tysięcy. Spustoszony dziś kraj jeszcze przed wojną należał do najbiedniejszych na świecie.
Żródło info i foto: Wyborcza.pl