Ta zbrodnia poruszyła nawet największych praskich oprychów. Na osławionej ul. Stalowej, Magdalena M. poderżnęła gardło swojej koleżance. Chciała wyrównać rachunki osobiste, przy okazji zarobić parę groszy. Po zbrodni, M. podpaliła w dwóch miejscach mieszkanie, aby zatrzeć ślady. Uciekła zamykając drzwi, wiedząc, że w lokalu śpią dzieci zamordowanej: ośmioletnia Oliwia i jej roczny brat Norbert. Dzisiaj stanie przed sądem oskarżona o potrójne morderstwo.
Warszawska ul. Stalowa ma opinię, miejsca, w którym lepiej nie pokazywać się ni tylko po zmroku, ale czasem nawet w dzień. Była ważnym elementem tzw. tzw. trójkąta bermudzkiego wyznaczonego umownie przez ulice 11 listopada, Szwedzką i właśnie Stalową. Przez cały PRL i część III RP uchodziła za miejsce bezpieczne właściwie tylko dla „miejscowych”.
I choć stołeczna Praga się zmienia, a lokalny folklor Pragi wypierają pracownie artystyczne czy modne knajpki i kluby, to wciąż jest to miejsce przeklęte. Ale to, co wydarzyło się w nocy z 1 na 2 listopada 2015 r. w jednym z budynków na Stalowej, wzburzyło nawet lokalnych rzezimieszków, którzy jedli chleb z niejednego więziennego pieca.
Kłótnia i zbrodnia
32-letnia Magdalena M. była doskonale znana policjantom. W czerwcu 2015 r. została zatrzymana, po tym jak napadła na jeden z salonów gier na warszawskiej Pradze. Grożąc nożem pracownicy salonu, zabrała dwa telefony. Szybko wpadła, ale wtedy odegrała przed funkcjonariuszami rolę nieszczęsnej kobiety, zmuszonej do przestępstwa przez złego partnera. M. odzyskała wolność, a rzekomy podżegacz wylądował w areszcie. Z 27-letnią Pauliną L., łączyły Magdalenę wspólne biznesy: sprzedawały m.in. pańską skórkę. Starsza kobieta miała się także spotykać z jednym z byłych partnerów, młodszej koleżanki.
Wiadomo, że Magda przyszła do Pauliny 1 listopada ok. godz. 22 lub 23, ponoć pod pretekstem rozliczenia się za sprzedane rzeczy. To, co, dokładnie wydarzyło się w mieszkaniu, prawdopodobnie będzie wiadomo dopiero w czasie procesu. Pewne jest, że po jakimś czasie Magdalena M. chwyciła nóż i zaczęła uderzać nim Paulinę w szyję. Potem poderżnęła rannej gardło. W tym czasie, w drugim pomieszczeniu spały dzieci gospodyni: ośmioletnia Oliwia i roczny Norbert.
Nie miały szans
Po zbrodni, M. zabrała z mieszkania ok. 1,5 tys. zł w gotówce, dwa telefony, oraz biżuterię. Ściągnęła nawet pierścionki z palców zabitej koleżanki. Gdyby tylko na tym poprzestała, być może nie naraziłaby się na spędzenie reszty życia w więzieniu. Ot, nadużywająca narkotyków młoda kobieta, która zabija koleżankę. Mimo brutalność mordu, to jednak zbrodnia, jakich w Polsce wiele.
Ale Magdalena M. miała inne plany. W dwóch miejscach mieszkania rozlała łatwopalną substancję i podłożyła ogień. Chciała zatrzeć ślady zbrodni. Szczelne okna i drzwi w mieszkaniu, przyczyniły się do stłumienia ognia i wytworzenie dużej ilości dymu, który zabił śpiące dzieci. Wiele wskazuje na to, że Norbert i Oliwia zginęli we śnie. Gdyby jednak się przebudzili w czasie pożaru, nie mieli szans na ratunek. Okna były zakratowane, a drzwi zamknięte od zewnątrz.
Ok. godz. 1.15 w poniedziałek 2 listopada, na ul. Stalowej 38 pojawili się strażacy. Ktoś z mieszkańców budynku zawiadomił ich o smrodzie dymu. Strażacy nie wyczuli jednak swądu i nie znaleźli też śladów pożaru, więc odjechali. Kolejny raz zostali wezwani w przed godz. 15. Przyjaciel gospodyni zaniepokoił się, że nie otwiera i próbował dostać się do mieszkania przez okno. Zauważył wydobywający się dym i wezwał straż. Strażacy odkryli wówczas zwłoki kobiety i jej dzieci.
Bez przebaczenia
Magdalena M., już po zatrzymaniu przyznała się do zamordowania Pauliny L. i szczegółowo opisała całą zbrodnię. Przekonywała jednak, że nie chciała śmierci dzieci. Prokuratura nie dała wiary jej wyjaśnieniom. – Magdalena M. została oskarżona o to, że w nocy z 1 na 2 listopada 2015 r. w Warszawie, działając w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia Pauliny L. i w związku z dokonanym rozbojem, zadała jej liczne rany cięte szyi skutkujące śmiercią pokrzywdzonej (…), a następnie działając w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia dzieci pokrzywdzonej i w celu zatarcia śladów przestępstwa, używając ropopochodnej substancji, podłożyła ogień w mieszkaniu (…), po czym je opuściła zamykając drzwi na klucz, wskutek czego doszło do pożaru i śmierci dzieci pokrzywdzonej w wyniku zatrucia tlenkiem węgla. Podejrzana w chwili czynu była poczytalna i może brać udział w postępowaniu karnym – ogłosiła prokuratura w lipcu 2016 r., po skierowaniu do sadu aktu oskarżenia przeciwko M.
„Diablicy ze Stalowej”, bo tak mówili o niej wstrząśnięci mieszkańcy Pragi, grozi dożywocie. Mieszkańcy praskiego „trójkąta bermudzkiego” przekonują, że dla M. będzie lepiej, jeżeli zostanie w więzieniu do końca życia. – Tu nikt jej nie wybaczy tych dzieciaczków – mówi jeden z mieszkańców Stalowej.
Żródło info i foto: TVP.info