Ta zbrodnia wstrząsnęła Gdańskiem przed 21 laty: do śmietnika w centrum miasta ktoś wyrzucił nadpalone zwłoki noworodka, dziewczynki. Policjanci nie znaleźli sprawcy, po drodze gubiąc i niszcząc dowody. Czy dziś są jeszcze choć minimalne szanse, by wyjaśnić zbrodnię sprzed lat? Poniedziałek 1 marca 1993 r. zaczynał się szaro i mroźnie. Na trawnikach miejscami zalegał kilkudniowy śnieg.
Mieczysław Widernik, profesor historii UG, szedł do Archiwum Państwowego w Gdańsku przy Wałach Jagiellońskich. Była godz. 8.40. W pewnym momencie jego uwagę zwrócił kloszard nachylony nad śmietnikiem w rogu podwórka za gmachem „Solidarności”, tuż przy bramie wjazdowej do archiwum.
– Co pan tak tu grzebie? – rzucił profesor.
Bezdomny powoli odwrócił się w jego stronę. W rękach trzymał brunatno-czerwony pakunek, owinięty foliową reklamówką i gazetami. – Tu jest martwe dziecko…
Profesor natychmiast wbiegł do budynku Archiwum, prosto do gabinetu dyrekcji. O tym, co przed chwilą zobaczył, powiedział sekretarce, a ta zaalarmowała dyrektorkę, Alinę Przywuską. W trójkę ruszyli przed budynek. Niepewnie podeszli pod kubły ze śmieciami. Kloszard zdążył już zniknąć. Widok był makabryczny – na chodniku, w nienaturalnej pozycji, leżał skulony noworodek. Nadpalone i zdeformowane ciało częściowo przykrywała poplamione krwią gazeta. Widać było niezwiązaną pępowinę.
Wieść o znalezisku błyskawicznie rozeszła się po gmachu Archiwum. Na podwórzu zebrał się spory tłumek – pracownicy archiwalni, sprzątaczki, dozorca. Dyrektorka wróciła do budynku, chwyciła za telefon w swoim gabinecie i wykręciła na tarczy 997. Po kilkunastu minutach na sygnałach przyjechały policja i pogotowie.
– Nie chcę sobie przypominać tego zdarzenia – mówi po latach prof. Mieczysław Widernik, dziś na emeryturze. – Przybyłemu wtedy policjantowi opowiedziałem krok po kroku, jak trafiłem na ciało. Pamiętam, że wypytywali wszystkich, czy ktoś coś widział. Ciało zabrali, wywieźli. Tego samego dnia stawiłem się na komisariacie, gdzie mnie przesłuchano. Po tym już się sprawą nie interesowałem.
Nagłówki krzyczały: „Zabójstwo noworodka”
Już po wstępnych oględzinach ciała lekarz stwierdził, że dziecko zostało zamordowane. W oczy rzucało się kilka głębokich ran na brzuchu niemowlęcia. Policjanci i prokuratorzy przyjęli, że sprawcą jest ktoś z Gdańska. Poczynając od miejsca zbrodni, podwórka przy Wałach Jagiellońskich 5, śledczy zakreślali coraz szersze kręgi poszukiwań, nie przekraczając jednak granic miasta.
Zaglądam w pożółkłe już strony akt śledztwa. Poza notatkami opisującymi okoliczności znalezienia zwłok natrafiam na kilka protokołów z przesłuchań. Na początku na komisariat zostali wezwani ci, którzy jako pierwsi widzieli ciało.
– Widok był okropny. Twarz dziecka okropnie powykrzywiana. Odniosłam wrażenie, że były to grymasy bólu – mówiła policjantowi Grażyna Kołodziejczyk, pomocnik archiwalny. Wiadomość o śmierci dziecka trafiła na strony lokalnej prasy. Nagłówki artykułów krzyczały: „Zwęglony noworodek”, „Zabójstwo noworodka”.
W „Gazecie Gdańskiej” czytamy: „Najwyraźniej ktoś próbował spalić ciało dziecka, bowiem główka, podobnie jak złożone na piersi dziecka rączki, była zwęglona. Brakowało jednej stópki. Dziecko zostało zabite prawdopodobnie zaraz po urodzeniu. Świadczy o tym niezwiązana pępowina”.
W melinach Biskupiej Górki
Pierwsze podejrzenia padły na lokatorów pobliskich kamienic. Śledczy przyjęli najbardziej prawdopodobną hipotezę: ktoś po morderstwie próbował pozbyć się ciała, w końcu z bezsilności wyrzucił je po prostu na śmietnik.
W jednej z pierwszych notatek służbowych policjant, który pracował przy sprawie, zapisał, że podwórko jest „miejscem, gdzie grupuje się element narkomanów”. Przesiadywali godzinami w zaułkach przy Archiwum. To był pierwszy trop. Funkcjonariusze zaczęli sprawdzać patologiczne środowiska w obrębie Głównego Miasta. Pytali o kobietę, która była w ciąży, a teraz pokazuje się bez dziecka.
„Bezdomni na dworcu, alkoholicy i ćpuny z melin przy Placu Gorkiego (Biskupia Górka), cyganie koczujący w podwórkach, pacjenci Monaru i poradni dla uzależnionych – nikt z nich nie wniósł nic istotnego do sprawy” – pisał w notatce urzędowej z 17 marca jeden z policjantów.
Policjanci przesłuchali też m.in. sprzątaczki, które pracowały tego ranka w Archiwum. Kobiety rozpoczynały pracę przed godz. 6, jednak żadna z nich, poza kilkoma narkomanami siedzącymi przy śmietnikach, nie zauważyła nikogo lub niczego podejrzanego. Najprawdopodobniej gdy wyrzucały śmieci ok. godz. 7 rano, ciało było już podrzucone do śmietnika.
Po kilku dniach od rozpoczęcia śledztwa nadeszły wyniki sekcji zwłok. Lekarze medycyny sądowej ustalili, że poród odbył się „w sposób naturalny, poza placówkami służby zdrowia”. Dziewczynka urodziła się żywa i zdrowa, a zgon nastąpił chwilę po porodzie. Bezpośrednią przyczyną śmierci były rany kłute, zadane ostrym narzędziem. Dokładny czas śmierci nie został ustalony. Utrudniła to panująca w nocy zerowa temperatura. Przy ustaleniu daty narodzin pomogła natomiast data wydania gazety, w którą sprawca owinął martwe ciało. Noworodek owinięty był w „Wieczór Wybrzeża”, wydanie weekendowe z 26-28 lutego.
Szpitalna lista
Poszukiwania nie przynosiły efektów, 25 marca w lokalnej prasie policja zaapelowała więc o pomoc.
Jednocześnie komendy rejonowe w Gdańsku sprawdzały szpitale, gabinety ginekologiczne i placówki służby zdrowia. Szukano kobiety, u której rozwiązanie ciąży nastąpiło przed 26 lutego 1993 r.
Policjanci sporządzili listę kilkudziesięciu pacjentek. Rozpytywali lekarzy i pielęgniarki. Podejrzenia wzbudziła jedna z pacjentek szpitala na Zaspie, która „modelowo” spełniała kryteria osoby poszukiwanej. Stwierdzono u niej ciążę, a mimo otrzymywanych kolejnych wezwań lekarskich na badania nie stawiała się w szpitalu. Szybko okazał się to jednak ślepy trop. Kobieta w czasie ciąży zachorowała i poroniła. Przedstawiła policjantom pełną dokumentację medyczną.
Anonimowy telefon
W połowie marca na policję zadzwonił ktoś anonimowo: – 10 marca do gabinetu jednego z lekarzy dyżurnych zgłosiła się 22-letnia kobieta z objawami poporodowymi, która urodziła w domu bez pomocy medycznej i uskarżała się na bóle brzucha. Po przeprowadzeniu badań z jej łona usunięto łożysko.
Policyjny informator zapamiętał, że do szpitala matka zgłosiła się sama.
Funkcjonariusze po uzyskaniu adresu od lekarza pojechali do mieszkania 22-latki. Dziecka nie było. Kobieta stwierdziła, że noworodek urodził się martwy, a ona ze strachu zakopała go na podwórku.
– Przypadek nie może mieć nic wspólnego z odnalezionym martwym noworodkiem, gdyż popłód [łożysko w ciele matki] przez tyle dni uległby rozkładowi i tym samym nastąpiłoby zakażenie organizmu – ustalono w szpitalu.
W sprawie wszczęto osobne postępowanie. Śledczy natrafili na zakopane ciało w miejscu wskazanym przez młodą kobietę.
„Rzeczy te wyrzuciła sprzątaczka”
Z każdym dniem szanse na odnalezienie sprawcy malały. Wciąż nie było żadnego punktu zaczepienia. Ze sporządzonych w szpitalach list policjanci wykreślali kolejne nazwiska. Sami za to dopuścili się zaniedbania, które dziś nie mieści się w głowie prokuratorom. 19 kwietnia funkcjonariusz z komisariatu w Śródmieściu skontaktował się z technikiem kryminalistyki, by zapytać o nowe ustalenia w sprawie. Oto, co napisał po rozmowie w notatce urzędowej przesłanej do prokuratury: „Powiedział, że przedmioty, które zabezpieczył podczas przeprowadzanych oględzin, tj. gazeta „Wieczór Wybrzeża” oraz worek foliowy, położył w swoim pokoju w pobliżu kaloryferów w celu ich wysuszenia. Następnego dnia rano stwierdził, że rzeczy te wyrzuciła sprzątaczka”.
Jak mówią śledczy, dziś taki „incydent” zakończyłby się postępowaniem karnym. Miesiąc później sprawę zabójstwa noworodka umorzono z powodu niewykrycia sprawcy.
Śledztwo w sprawie śledztwa
Teraz po teczkę z materiałami śledztwa, na polecenie Prokuratury Apelacyjnej, ponownie sięgnęli prokuratorzy z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Sprawa zabójstwa noworodka dołączyła do szeregu innych niewyjaśnionych, które ponownie są dziś analizowane. Chodzi o zbrodnie popełnione w latach 1984-2014, czyli takie, które nie uległy przedawnieniu. Na terenie prokuratur podległych Prokuraturze Apelacyjnej w Gdańsku (okręgi gdański, elbląski, toruński, włocławski, bydgoski, słupski) są 204 śledztwa, w których sprawca pozostał niewykryty. Chodzi o 218 ofiar zabójstw. Z inicjatywy prokuratora apelacyjnego analitycy kryminalni na nowo, poczynając od spraw najstarszych, analizują akta. Po co?
– Chcemy mieć pewność, że zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić – mówi prokurator Wojciech Szelągowski, kierownik Działu Informatyzacji i Analiz Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. W każdej sprawie analitycy przygotowują specjalistyczny raport, zawierający wnioski i wskazówki, mogące przyczynić się do ustalenia sprawcy.
Do tej pory najbardziej spektakularnym sukcesem PA było udowodnienie zabójstwa 10-latka z Lisewa Malborskiego Piotrowi Trojakowi. Kiedy kończył się proces Trojaka o dokonanie innego zabójstwa, na 11-letnim Sebastianie z Łęgowa, do prokuratora prowadzącego sprawę zadzwonił policjant. Bo zbrodnia z Łęgowa przypominała inne zabójstwo, do którego doszło w Lisewie Malborskim. Tam w 2002 r. od pchnięć nożem na polnej drodze zamordowany został 10-letni Marcin Skotarek. Śledztwo ruszyło na nowo. Na miejscu zbrodni po latach odnaleziono sznurek z rękojeści noża, a na nim ślady DNA Trojaka.
– Zawsze zaczynamy od tego, czym dysponujemy. Praca analityków skupia się w pierwszej kolejności na sprawdzeniu kompletności akt. Sprawdzamy, jakie zostały zabezpieczone ślady i dowody i czy dziś można je wykorzystać w szerszy sposób. Upływ czasu od zabójstwa nie zawsze musi działać na naszą niekorzyść. Rozwój nowoczesnych technologii jest naszym orężem – tłumaczy prok. Szelągowski.
Chodzi głównie o badania DNA, które z niemal 100-proc. pewnością dowodzą związku określonej osoby ze sprawą. Kluczowe w ustaleniu nowej wersji śledczej może być też wprowadzenie zabezpieczonych śladów linii papilarnych do bazy AFIS, czyli swoistego zinformatyzowanego katalogu, w którym swój ślad zostawił każdy, kto wszedł w konflikt z prawem.
W analizach śledczy wykorzystują też nowe metodologie badawcze.
– Wykonujemy syntetyczne porównanie złożonych zeznań z innymi dowodami, jak protokoły oględzin oraz dokumentacja fotograficzna. Każda sprawa ma swoje źródła osobowe. Podczas analizy weryfikujemy spójność relacji świadków, tworzymy wizualizacje powiązań osobowych oraz zdarzeń – mówi Szelągowski.
Analiza, w zależności od badanej sprawy, może zakończyć się nową wersją śledczą, która kiedyś nie została sprawdzona, a która może okazać się istotna w wykryciu sprawcy. Sporządzona analiza razem z wnioskami trafia do tzw. Archiwum X, czyli komórki badającej sprawy niewyjaśnione w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Wtedy następuje weryfikacja, czy osoby, które mogą coś wnieść do śledztwa nadal żyją, a miejsca, w których coś mogło zostać przeoczone, nadal istnieją.
Dowody przepadły, ale…
Dziś zamordowana dziewczynka miałaby niespełna 22 lata. Śledczy przyznają, że w 1993 r. w sprawie zrobiono naprawdę wiele. Przesłuchano i zweryfikowano dziesiątki osób, sprawdzano szpitale i placówki zdrowia. Błędem było jednak ograniczenie śledztwa tylko do rejonu Gdańska.
– Dziś już to niemożliwe, ale w tamtym czasie poszukiwania zostałyby przeprowadzone też w Sopocie, Gdyni czy Wejherowie. Zwróćmy uwagę, że miejsce, gdzie przechodzień znalazł zwłoki, jest bardzo charakterystyczne. Obok mamy stację kolejową, przystanki autobusowe. Możliwe, że sprawca celowo porzucił ciało w miejscu, gdzie przechodzi dużo osób – zastanawia się prokurator Jakub Chrząszcz z prokuratury okręgowej.
Po latach dużą stratą dla śledczych jest brak dowodów, które sprzątaczka wrzuciła do kosza. Dziś trudno powiedzieć, na jaki trop naprowadziłyby śledczych zawarte tam informacje.
– Nawet jeśli mielibyśmy zabezpieczony wtedy materiał, nie można powiedzieć, że doszłoby do wykrycia sprawcy. Po pierwsze, wówczas w śledztwach wykorzystywano jedynie badania grupowe krwi. Po drugie nie wiemy, co znajdowało się na zabezpieczonej na miejscu zbrodni gazecie i folii. Czy zostały tam ślady linii papilarnych. Dowody przecież nie zostały przebadane, dopiero się suszyły – analizuje prok. Szelągowski.
Wraz z utratą dowodów przepadła także szansa na zabezpieczenie mikrośladów, które badane w kryminalistycznych laboratoriach w dzisiejszych postępowaniach prokuratorskich odgrywają istotną rolę.
– W tego typu sytuacji pozostaje liczyć na świadków, którzy mogli coś zauważyć lub zapamiętać, ale wtedy bali się powiedzieć. Być może sprawcę po tych wszystkich latach gryzie sumienie i chciałby zrzucić brzemię ukrywanej zbrodni – mówi prok. Szelągowski. – Całej sprawie na pewno nie zaszkodzi to, że znów jest wywoływana.
Żródło info i foto: Gazeta.pl